Zastanawiam się nad tym, jak w czasach tak wielu różnych zbiórek i próśb być w stanie pomóc każdemu człowiekowi. Czuję się bardzo źle, kiedy ignoruję ogłoszenia z prośbami o wpłaty, ale też zdaję sobie sprawę, że nie mogę oddać wszystkich pieniędzy, które mam i nie odkładać nic na przyszłość. Czuję się winna kupując coś dodatkowego sobie, kiedy mogłabym oddać te pieniądze potrzebującym. Bardzo ciężko mi znaleźć w tym wszystkim równowagę i mieć poczucie, że pomagam, dlatego proszę o pomoc i rozjaśnienie tej kwestii. Anonim

Obawiam się, że nawet przy najszczerszych chęciach i staraniach nikt z nas nie jest „w stanie pomóc każdemu człowiekowi”, który o to prosi. Mimo to, powinniśmy pomagać w stopniu najwyższym z możliwych i na różne sposoby. Powinniśmy pamiętać/przypominać sobie (i innym) opowieść Jezusa Chrystusa o sądzie ostatecznym (Mt 25,31-46). Będziemy sądzeni za to, czy nie/pomagaliśmy. Nasz Zbawiciel stwierdza: „Co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, mnie uczyniliście”. Woda, jedzenie, ubranie, pomoc wędrowcowi/uchodźcy, odwiedziny chorego czy uwięzionego to podstawowe przykłady okazywania pomocy ‚na bieżąco’. Pośród nich można ‚zmieścić’ wszystkie inne przejawy troski – ‚klasyczne’ przeprowadzanie niewidomego przez jezdnię albo skierowane do kogoś smutnego czy zatroskanego pytanie: Czy mógłbym w czymś pomóc? To „tak mało”, a jednocześnie tak bardzo dużo! Aby się o tym przekonać polecam wszystkim obejrzenie filmu pt. „Podaj dalej”. Piszę o tym, żeby stwierdzić, że możemy/powinniśmy pomagać nie tylko finansowo. Powinniśmy dzielić się swoim życiem, dzielić się sobą na każdym kroku. Obiecujemy to Bogu i ludziom podczas każdej Boskiej Liturgii, gdy słyszymy wezwanie: „Najświętszą, najczystszą, najbardziej błogosławioną pełną chwały Władczynię naszą, Bogarodzicę i zawsze Dziewicę Marię ze wszystkimi świętymi wspomniawszy, sami siebie, wszyscy siebie nawzajem i całe nasze życie Chrystusowi Bogu oddajmy”, na które odpowiadamy: „Tobie Panie [oddajemy].” To „całe życie” to chwila, którą dysponujemy i którą oddajemy, dzieląc się nią z potrzebującym.
Jeśli zaś chodzi o liczne prośby o wpłaty, myślę że jednym z pomocnych rozwiązań mogłoby być ustalenie w domowym budżecie miesięcznej kwoty z przeznaczeniem na pomoc potrzebującym. To może być jakaś stała, konkretna kwota albo stały procent miesięcznych zarobków. Wspomnieć tu wypadałoby, że Izraelici, a później chrześcijanie pierwszych (i późniejszych też) wieków przeznaczali Bogu=świątyni=Cerkwi=biednym=potrzebującym dziesiątą część swego dochodu! Ustalenie/utrwalenie takiego ‚wydatku’ w domowym portfelu może podziałać ‚uspokajająco’ – robimy co powinniśmy i co możemy. Dopuszczajmy jednak możliwość jakiegoś dodatkowego wsparcia w niespodziewanym, szczególnie bolesnym/trudnym przypadku. Dodać tu trzeba – jeden z wielkich świętych stwierdził, że za każdym razem, gdy kupujemy coś, co nie jest dla nas prawdziwie niezbędne, odbieramy głodnemu kromkę chleba… Kupujmy zatem rozważnie i ostrożnie. Wszyscy na tym skorzystamy.

Kategorie: Ks. Włodzimierz Misijuk, pozostałe



Chciałabym spytać skąd wynikają różnice pomiędzy Prawosławiem a Katolicyzmem dotyczące podejścia do antykoncepcji? Mam na myśli oczywiście antykoncepcję używaną przez małżonków. Uważam, że z powodów zdrowotnych, czy zawodowych ciąża powinna być rozsądna i przemyślana. W osobistych rozważaniach skłaniam się do korzystania z antykoncepcji po 35-40 roku życia w ramach „zrobienia wszystkiego co mogę” żeby uchronić moje dzieci przed wadami genetycznymi- jednocześnie pozostawiając to czego „nie mogę” w gestii Boga i modlitwy. W każdym razie, nie sądzę, żeby przy obecnej świadomości różnych zagrożeń rozsądnym było współżycie w późniejszym wieku bez jakiejkolwiek antykoncepcji. Nie chciałabym jednak żyć wbrew Bogu i męczy mnie myśl o tak popieranej przez Katolików wizji rodziny, w której kobieta powinna mieć ciążę za ciążą (co samo w sobie również jest niekorzystne dla zdrowia i matki i dziecka). Dzieci to największe błogosławieństwo i moje największe marzenie, ale świadomie nie chcę skazywać ich na choroby i cierpienie. Co o tym myśleć? Anonim

Najpierw uporządkujmy terminologię. Słusznie ograniczasz antykoncepcję do kontekstu małżeństwa, bo seks ‚zarezerwowany’ jest dla łoża małżeńskiego. Antykoncepcja poza tym kontekstem oznacza seks poza łożem małżeńskim, czyli nierząd albo cudzołóstwo, postrzegane w chrześcijaństwie jako bardzo poważny grzech (św. Bazyli Wielki w IV w. zalecał nań ‚terapię leczniczą’ w postaci 12 lat ekskomuniki…) Ludzie powinni go unikać, ale powszechnie wiadomo, że ‚zdarza się’ niepokojąco często, niejako ‚upowszechnił się’ (!?!)
Pojawia się pytanie czy antykoncepcja powinna być nie tylko dozwolona, ale nawet ‚wskazana’ ze względu na możliwość pojawienia się w tym niewłaściwym, pozamałżeńskim kontekście niechcianej, ‚przypadkowej” (!?!) ciąży… Można odnieść wrażenie, że Kościół rzymskokatolicki próbuje walczyć z tym ‚zjawiskiem’, zakładając, że stanowczy zakaz stosowania antykoncepcji przekona rzymskich katolików (i nie tylko?) do powstrzymywania się od nierządu i cudzołóstwa. Zdaniem innych, kolejność powinna być odwrotna – zniechęcanie, przestrzeganie przed konsekwencjami tego grzechu, dogłębne wyjaśnienie znaczenia misterium małżeństwa i małżeńskiego współżycia, niejako ‚z automatu’ rozwiązałoby kwestię antykoncepcji, ale tu też pojawia się pytanie: czy ci ‚inni’ (czytaj ‚my sami’) robią tyle, co trzeba i tak, jak trzeba…?
Poza tym istnieją różne rodzaje antykoncepcji i nawet jeśli pojawia się w słusznym kontekście małżeństwa, może/musi być niedopuszczalna. Chodzi o środki wczesnoporonne – to już nie jest ‚antykoncepcja’ – zapobieganie poczęciu – ale zabijanie embrionu.
W Twoich rozważaniach niepokoi mnie (nawet bardzo), że ‚z góry’ zakładasz, że małżeńskie współżycie po 35-40 roku życia, ‚naraża/skazuje dzieci na wady genetyczne’. Statystyki zapewne wskazują na taką możliwość, ale podobne statystyki wskazują też na śmiertelne konsekwencje przechodzenia przez jezdnię na przejściu dla pieszych. W tym kontekście niepokoi też Twoja deklaracja gotowości „zrobienia wszystkiego co mogę” – czy chodzi tu o dopuszczenie wszelkiej ‚antykoncepcji’?
Prawosławne chrześcijaństwo małżonkom pozostawia decyzję o ilości dzieci i częstotliwości ich pojawiania się, wierząc, że będzie rozważna i uzasadniona. Czytałem/słyszałem o uwzględnianiu przy tym okoliczności ekonomicznych, lokalowych czy ‚bieżących’ (np. właśnie urodziło się kolejne dziecię, więc tymczasem powstrzymajmy się od możliwości szybkiego poczęcia kolejnego). Przyznaję, że nie zetknąłem się z uzasadnianiem antykoncepcji ‚na wypadek wad genetycznych’ albo ‚na wszelki wypadek|’. Czy w takich okolicznościach, ‚przy obecnej świadomości różnych zagrożeń […] współżycia w późniejszym wieku’ nie wypadałoby całkowicie przerwać? To też antykoncepcja…
Prawosławie przestrzega też, że nie wszystko zależy tu tylko od nas. Możemy planować ‚po swojemu’, ale nasze plany wypadałoby przynajmniej uzgadniać z planami Bożymi. Dzieci są owocem miłości małżonków, ale są też wielkim darem Bożym – małżonkowie mogą ‚zgodnie z planem’ usilnie starać się o potomstwo, a ono się nie pojawia… Bywa też, że starają się uniknąć (kolejnego) poczęcia, a to się pojawia…
Owocnych przemyśleń i rozsądnych decyzji życzę

Kategorie: Ks. Włodzimierz Misijuk, moralność i etyka, rodzina



Dlaczego w kościele rzymskokatolickim modlitwa/ Msza Święta odprawiona za dusze samobójców jest uważana za dobro a modlitwa w kościele prawosławnym za coś wręcz zakazanego? Historia z życia – podzieliłam się wiadomością z poznana siostra (z monasteru), że zamówiłam taką modlitwę w kościele rzymskokatolickim (jestem katoliczką), gdzie mnisi z zakonu bardzo się ucieszyli z takiej intencji, bo o tych ludziach nikt nie pamięta. Zaskoczyła mnie reakcja siostry, która stwierdziła kategorycznie, że wystawiłam się na ogromne niebezpieczeństwo, że wprowadziłam jakieś zakłócenie duchowe i że absolutnie nie wolno się modlić za takie osoby. Jednak moja intencja była czysta. Przyznam, że nie do rozumiem i choć minęło sporo czasu, to nadal nie mogę się otrząsnąć po reakcji tej mniszki. Kalina

Cerkiewne kanony nie dopuszczają nie tylko liturgicznej, cerkiewnej modlitwy za samobójców, ale nawet ich pogrzebu. To nie przez zapomnienie, bowiem w domowej osobistej modlitwie modlą się za nich członkowie rodziny i przyjaciele. To tak wielki grzech, że już tutaj, na ziemi powoduje aż tak bardzo bolesne konsekwencje. Tłumaczyć można/trzeba to również pragnieniem powstrzymania innych wiernych nawet od myśli o odebraniu sobie życia. Perspektywa braku cerkiewnej modlitwy za dusze samobójcy miała/ma działać „odstraszająco”, jako przestroga. To swego rodzaju paradoks – ci, którzy tej modlitwy potrzebują najbardziej, zostają jej pozbawieni, ale, co wielce ważne, przez wzgląd na innych ‚potencjalnych’ samobójców.
Najnowsze badania naukowe wykazały, że w ponad 90% samobójstw popełnianych jest „pod wpływem” wielu różnych różnych czynników i nie są to działania w pełni świadome. Dla wielu hierarchów, duchownych, teologów oznacza to, że pogrzeb i cerkiewna modlitwa stają się w tych przypadkach możliwe.

Kategorie: Ks. Włodzimierz Misijuk, liturgika, wiara



Ostatnio oddaliłam się od Boga. Zauważyłam że gdy stanie się coś złego moi bliscy twierdzą że to wola boża. Przez to odniosłam wrażenie że Bóg jest zły i że karze ludzi za ich najmniejszy błąd. Zaczęłam się go bać. Swoich myśli również. Boję się że gdy pomyślę o czymś co lubię co wiąże się z jakąś bliskością od drugiego człowieka zostanę w jakiś sposób ukarana. Odnoszę wrażenie że każdy mój błąd będzie wiązał się z jakimiś nieszczęściem. Choruję na nerwice co jeszcze bardziej nasila strach. Gdy uczestniczyłam w życiu religijnym zaczęłam zauważać że rzeczy mówione przez duchownego zgadzają się z moimi lękami i obawami. Np o brutalnym końcu świata, albo właśnie karami za błędy które można popełnić w życiu. Modlę się, ale mam uraz do cerkwi i religijnych praktyk przez duchownych, z którymi miałam styczność. Zaczęłam rozmawiać z Bogiem jak z przyjacielem i modlić się własnymi słowami, poczułam ulgę nie mając styczności z kazaniami mówionymi przez duchownych i treściami z którymi się nie zgadzam i których mówiąc wprost się boję. Czy to jest złe? Aleksandra

Modlitewna rozmowa z Bogiem jak z przyjacielem i modlitwa wypowiadana własnymi słowami to ideał, do którego wszyscy powinniśmy dążyć. W kształtowaniu takiej postawy powinny pomagać/pomagają nam modlitwy skomponowane/ułożone przez świętych i cerkiewne nabożeństwa. W zakończeniu wielu ektenii Chrystus określany jest jako „Miłujący człowieka” (cs. Czełowiekolubiec) albo „Przyjaciel człowieka” (gr. filanthropos). Bóg jest miłością – okazuje nam swą miłość i zaprasza nas abyśmy ją odwzajemniali i okazywali ją Bogu i innym ludziom.
Twierdzenie, że gdy zdarzy się coś złego, to „stoi za tym Bóg”, jest dużym „uproszczeniem”. Bóg wie o wszystkim – o tym, co było, co jest i co będzie – ale to nie znaczy, że o wszystkim zdecydował, wszystko ustalił, zaplanował. My też mamy tu wiele „do powiedzenia” – Bóg obdarował nas wolną wolą i to przecież my podejmujemy swoje własne decyzje i działania. Bywają niewłaściwe i wówczas ponosimy ich konsekwencje, ale nie „zwalajmy” winy na Boga. Bóg wiedział jak postąpimy, pozwolił nam na to, bo obdarował nas wolną wolę i ją szanuje, ale to nie Bóg zdecydował o tym jak postąpiliśmy. To była nasza decyzja. Choć  ciągle popełniamy błędy, grzeszymy, On ciągle nas miłuje. Perspektywa „brutalnego końca świata […] kar za błędy, które można popełnić w życiu” roztaczana bywa przez wiernymi, aby przestrzec ich przed konsekwencjami grzesznego życia i pomóc w powstrzymywaniu się od niewłaściwych, błędnych, grzesznych zachowań. Sąd na pewno nastąpi, ale boleśnie dotknie tych, którzy nie próbują, nie chcą zmienić swego błędnego postępowania i na miłość Boga nie odpowiadają miłością. Choć dzieciom zdarza się narozrabiać, mama/rodzice dalej kochają swoje dzieci… Spróbuj wrócić do cerkiewnego/religijnego życia ze względu na misteria/sakramenty, które umożliwiają nam zbliżenie, a nawet zjednoczenie z Bogiem, który jest miłością. Jeżeli Twój parafialny duchowny ciągle mówi w kazaniach tylko o sądzie i karach, to możliwe, że też ma jakąś nerwicę, ale domyślam się, że porusza też inne tematy, jednak Twoja dolegliwość spowodowała, że zwróciłaś uwagę/usłyszałaś/zauważyłaś tylko to, co akurat budzi Twoje obawy… Słuchajmy uważnie….

Kategorie: Ks. Włodzimierz Misijuk, życie duchowe



Jak Cerkiew postrzega współżycie seksualne osób, które zawarły jedynie ślub cywilny? Czy takie osoby żyją w grzechu? Patryk

Tak postrzega to Cerkiew. Seks ‚zarezerwowany jest’ dla łoża małżeńskiego, a małżeństwo to w naszym pojmowaniu to pełne zjednoczenie mężczyzny i kobiety – męża i żony – we wszystkich sferach ludzkiego życia – nie tylko fizycznie, ekonomicznie, psychicznie, emocjonalnie itp., ale nade wszystko duchowo. Ślub cywilny (cerkiewny konkordatowy też!) ‚zabezpiecza’ stronę formalno-prawną – narzeczony i narzeczona stają się uznanym przez państwo związkiem małżeńskim z jego ‚cywilnymi’ przywilejami i obowiązkami. Ale to „część większej całości” – gdy apostoł Paweł pisze do Efezjan o małżeństwie (Ef 5,21-33), sugestywnie objaśnia jego znaczenie, pragnie powiedzieć jeszcze więcej, ale brakuje mu słów i stwierdza „Misterium/Tajemnica to wielka, lecz ja mówię w odniesieniu do Chrystusa i do Cerkwi” (Ef 5,32).
Można by tu posłużyć się trochę niezgrabnym, mechanicznym porównaniem – ślub cywilny daje, co prawda, „prawo jazdy” samochodem, ale nie upoważnia ono do rozbierania jego silnika na części, bo do tego niezbędna jest dodatkowa wiedza, stosowna ostrożność, znajomość tego złożonego ‚mechanizmu’ i dodatkowe ‚specjalistyczne’ uprawnienia… W takich okolicznościach po angielsku mówią: „Handle with care”…

Kategorie: Ks. Włodzimierz Misijuk, liturgika, rodzina



Zadam może proste pytanie, które do mnie wraca „jako stwierdzenie”, a którego nie do końca rozumiem – pięknie to rzecz, ale potrzebuję konkretne, życiowe przykłady i o takowe bardzo proszę. Co to znaczy – stawiać Boga / stawiam Chrystusa na pierwszym miejscu? Czy może mi Ksiądz tak łopatologicznie to objaśnić, dać przykłady z życia. Kasia

Myślę, że „stawianie Boga / Chrystusa na pierwszym miejscu” to realizacja najważniejszego przykazania – „Będziesz miłował Pana, Boga twojego, z całego swego serca, z całej duszy swojej, ze wszystkich swych sił” (Mk 12,30-31, Pwt 6, 5). Jak je realizować? Sposobów jest bardzo wiele. Jeden z nich opisuje sentencja św. Teofana Rekluza (cs. Zatwornika) – „Najważniejsze to stać przed Bogiem z umysłem w sercu, nieustannie, w dzień i w nocy, aż do końca życia”. Polecam lekturę wykładu bp Kallistosa Ware, Teologia nabożeństwa (http://www.prawoslawie.k.pl/book/k01.html), który wspaniale znaczenie tej sentencji objaśnia. Bardziej „łopatologicznie” można by stwierdzić: powinniśmy wszystkie nasze plany/działania/uczynki/słowa „sprawdzać/porządkować/opatrywać” pytaniem: czy to zgodne z wolą Bożą? Co by na to Bóg powiedział? Jak by zareagował?
Z pewnością chodzi tu też o poprawne ustalania priorytetów, tego, co dla nas (powinno być/jest) najważniejsze. Przykłady z życia: co okazuje się ważniejsze w niedzielą rano? – uczestnictwo (pełne) w Boskiej Liturgii, czy coś innego? np. dłuższe spanie, telewizja, zakupy, spacer?Wymowny przykład z Ewangelii to opowieść o uzdrowieniu opętanego w krainie Gadareńczyków (Łk 8,26-389) – demony zostały wypędzone z opętanego, weszły w stado świń, a te ruszył pędem do jeziora i utonęły. Właściciele świń, którzy przyszli zobaczyć co się stało i ujrzeli „człowieka, z którego wyszły demony, ubranego i przy zdrowych zmysłach, siedzącego u stóp Jezusa”, poprosili Jezusa, aby odszedł z ich krainy… Kto/co okazał/o się dla nich ważniejszy/e? Mieli „do wyboru” Jezusa – Boga, człowieka i świnie… Czy nie zdarza się nam postępować podobnie? podejmować podobne decyzje? Ewangeliczne ostrzeżenie i rada to przypowieść o synu, który odszedł z domu Ojca (Łk 15,11-32). Polecam jej objaśnienie w jednym z rozdziałów książki metropolity Antoniego Blooma, Odwaga modlitwy.

Kategorie: Ks. Włodzimierz Misijuk, wiara



Jako osoba niepełnoletnia, postanowiłem przejść na Prawosławie. Czytam Ojców, dużo się modlę z ikonami i modlitewnikiem Prawosławnym itd. Właśnie przez Prawosławną modlitwę przyszło na mnie nawrócenie i zrozumienie słuszności doktryny. Niestety moi rodzice (rzymscy katolicy) nie tolerują tej zmiany, zakazują chodzić do cerkwi i muszę to robić potajemnie jak zdarzy się okazja oraz nakazują mi chodzić do kościoła rzymskokatolickiego. Dodatkowo bardzo negatywnie zareagowali na moje ikony, a kadzielnicę mi zarekwirowali… Co robić? Karol

Myślę, że do czasu osiągnięcia pełnoletniości mógłbyś/powinieneś dowiadywać się więcej o prawosławnym chrześcijaństwie, poznawać prawosławie jeszcze dokładniej, szerzej i głębiej. Aby uspokoić Rodziców czy przekonać ich do swego postanowienia, próbuj dzielić się z nimi swą wiedzą o prawosławiu – niech się przekonaj, że większość chrześcijańskiej tradycji Wschodu i Zachodu jest jednak wspólna. Ich negatywne nastawienie może być spowodowane brakiem wiedzy na ten temat lub wprowadzającymi w błąd stereotypami czy uprzedzeniami. Trzeba je wyjaśniać. Wskazuje na to szczególnie ich reakcja na Twoje ikony. Życzę zatem wytrwałości i cierpliwości.

Kategorie: konwersja, Ks. Włodzimierz Misijuk, rodzina



Czy Prawosławny może uczestniczyć w coniedzielnych nabożeństwach w kościele? Jestem Prawosławna, staram się często uczęszczać do Spowiedzi i Eucharystii. Chętniej jednak uczestniczę w nabożeństwach w kościele. Nie chodzi o siedzenie (czasem z racji dużej liczby osób stoję), nie chodzi o długość (która wychodzi podobnie), a o to w jaki sposób odczuwam Słowo Boże głoszone po polsku i w tej „prostszej” formie, gdzie czuję w sercu każde wypowiedziane słowo. Tradycje są piękne, ale nie rozumiem pozostawania przy Wschodnich zwyczajach i Wschodnim języku w polskiej Cerkwi Prawosławnej. Cerkiew w każdym kraju, jak Grecja, Rosja, kraje arabskie ma swoją własną kulturę i odmienności. Dlaczego więc Cerkiew w Polsce nie próbuje stworzyć społeczności charakterystycznej dla naszego kraju? Czuję się Polką, co powoduje, że nie chcę kultywować wschodnich tradycji. Z tych wszystkich powodów rozważam nawet przejście na katolicyzm, ale z kolei to nauczanie Cerkwi o Bogu jest mi bardzo bliskie. Nie chcę nikogo obrażać, dla wielu osób j. cerkiewno-słowiański jest piękny i chciałyby przy nim zostać, ale ja po prostu lepiej z tych wszystkich powodów czuję się w kościele, a jednocześnie czuję z tego powodu poczucie winy. Anonim

Rozumiem potrzebę dokładnego/pełnego rozumienia liturgicznej modlitwy. Osobiście w coraz większym stopniu używam języka w nabożeństwach, które sprawuję w cerkwi akademickiej św. Marii Magdaleny w Białymstoku (ul. Kalinowskiego 11 – „przyjdź i zobacz”/przekonaj się). Uważam, że nasza Cerkiew w Polsce jest w trakcie przechodzenia na język polski w cerkiewnych nabożeństwach (mogą to też być inne współczesne, zrozumiałe dla wiernych języki  – np. białoruski, łemkowski czy ukraiński) i w kilku cerkwiach nabożeństwa sprawowane są już w języku polskim w całości (dwie cerkwie w Białymstoku jedna w Warszawie i we Wrocławiu), a w niektórych jeszcze częściowo. Przechodzenie na współczesny język liturgiczny do proces, który zajmuje ok 20-25 lat – jedno pokolenie. Doświadczyli tego prawosławni w Ameryce i Zachodniej Europie. Używam języka polskiego w praktyce a ponadto wypowiedziałem się na temat w tekście: „Nasz obecnie używany cerkiewny język liturgiczny – pomoc, czy utrudnienie?” (http://www.typo3.cerkiew.pl/index.php?id=prawoslawie&a_id=87). Robię, co mogę… A czy Pani choć raz zapytała/poprosiła o język polski w cerkiewnej modlitwie swego proboszcza? Czy rozmawia(ła) Pani o tym z innymi parafianami? Skoro język jest dla Pani aż tak ważny, że rozważa Pani konwersję na rzymski katolicyzm, to czy próbowała Pani/próbowaliście wspólnie rozpocząć parafialną dyskusję na ten temat i ewentualnie wpłynąć na proboszcza/duchownych/pozostałych parafian, by przynajmniej rozważyć taką możliwość? Zmiana nie następuje samoczynnie – trzeba ją zainicjować, a później dalej nad nią pracować. To wymaga trochę czasu i starania – jak mówią w Ameryce: „no pain, no gain”… Czy coniedzielne uczestnictwo w nabożeństwach w kościele to łatwiejsze/szybsze/bardziej zadowalające rozwiązanie? Gdyby do duchownych naszej Cerkwi docierały prośby parafian o prowadzenie nabożeństw w zrozumiałym dla wszystkich języku polskim, proces zmiany języka liturgicznego z pewnością postępowałby szybciej i obejmował dużo więcej parafii.

Rozumiem potrzebę przechodzenia na język polski w nabożeństwach, ale nie zgadzam się aby przy tym rezygnować, odchodzić od wschodnich zwyczajów i tradycji, bo to część naszej „prawosławnej tożsamości” – prawosławie to przecież „wschodnie chrześcijaństwo”. Ponadto, prawosławni w Polsce mają swoją własną „kulturę i odmienność”. Kształtowała się przez ponad tysiąc lat od czasów misji świętych Cyryla i Metodego i zamiast ją tworzyć od nowa, wolałbym ją ponownie odkrywać, należycie pielęgnować i rozwijać.

W związku z Pani myślami o przejściu na rzymski katolicyzm „bo tam po polsku”, śpieszę z informacją, że w USA (i nie tylko) coraz większe grupy rzymskich katolików uczęszczają na mszę po łacinie… Tłumaczą to potrzebą „głębszego poczucia misterium”… Zacytuję też porównanie, które zastosował A. Chomiakow dla objaśnienia podziałów w chrześcijaństwie. Przywołał je bp Kallistos Ware w ostatnim rozdziale swej książki „Kościół prawosławny” (s. 361-362).

Mistrz oddala się, pozostawiając swą naukę trzem swoim uczniom. Najstarszy wiernie powtarzał wszystko, czego nauczył go mistrz, niczego nie zmieniając. Jeden spośród dwóch pozostałych do nauki mistrza dodał coś od siebie, drugi zaś pewną jej część pominął. Po powrocie, nie czyniąc żadnemu z nich jakichkolwiek wyrzutów, do dwóch młodszych mistrz zwrócił się ze słowami: „Podziękujcie swemu starszemu bratu, bowiem bez niego nie bylibyście w stanie zachować prawdy, która wam przekazałem”. Najstarszemu zaś doradził: „Podziękuj swym młodszym braciom, albowiem bez nich nie byłbyś w stanie zrozumieć prawdy, którą wam powierzyłem”.

Prawosławni z całą pokorą postrzegają siebie, jako owego najstarszego brata. Wierzą, że dzięki łasce Boga byli w stanie zachować prawdziwą wiarę w nienaruszonym stanie, „niczego nie dodając, ani też niczego nie ujmując”. Twierdzą, że podtrzymują żywą ciągłość starożytnego Kościoła,  Tradycji Apostołów i Ojców, oraz wierzą, iż w podzielonym i zdezorientowanym chrześcijaństwie ich obowiązkiem jest nieść świadectwo tej ciągłej Tradycji, która choć pozostaje niezmienna, ciągle jest młoda, żywa i nowa.

Inne porównanie proponuje, aby nauczanie Kościoła postrzegać jak lornetkę, w której każdy element to jakiś dział nauczania Kościoła i która pokazuje wiernym drogę do zbawienia, do królestwa Bożego. Skoro prawosławni „wiernie powtarzają wszystko, czego nauczył ich mistrz, niczego nie zmieniając”, ostrość w ich lornetce ustawiona jest prawidłowo, przez co drogę do celu i ustawione na niej znaki widać bardzo wyraźnie. U rzymskich katolików, którzy „do nauki mistrza dodali coś od siebie”, pokrętło ostrości zostało nieco przesunięte i obraz tej samej drogi ku temu samemu celowi może być nieco zamazany. U protestantów, którzy „pewną część nauczania pominęli”, pokrętło ostrości zostało przesunięte w drugą stronę i obraz drogi też może być zamglony. Pytanie, którą lornetkę należałoby wybrać, wydaje się retoryczne…

Przysłowie mówi, że „język do Kijowa zaprowadzi…” Życzę Pani, aby skutecznie prowadził Panią do cerkwi! Odpowiedzi udzieliłem, spróbuję też wspomnieć o Pani w modlitwie, aczkolwiek łatwiej byłoby wspominać Panią z imienia, a nie anonimowo…

Kategorie: Ks. Włodzimierz Misijuk, liturgika, tłumaczenia



Czy Cerkiew Prawosławna w Polsce przyjmuje doktrynę lub naucza o apokatastazie? Czy uczy o tym ze piekło jest wieczne? Tak samo jak wygląda to w Cerkwi na Świecie czy uczą o apokatastazie czy o wiecznym piekle? Tomasz

Cerkiew prawosławna w Polsce podobnie ja inne lokalne Cerkwie w świecie nie mają odrębnego nauczania dogmatycznego. Temat apokatastazy nie był definiowany na Soborach powszechnych, dlatego jest nieobecny w podręcznikach dogmatyki. Jest on traktowany jako pewnego rodzaju teologumena (opinia teologiczna), występująca u pisarzy kościelnych i Ojców Cerkwi.

Kategorie: ks. Andrzej Kuźma, wiara



W akcie chrztu mojego prawosławnego pradziadka widnieje zapis, że „z powodu jego choroby, nadano chłopcu imię Michał”. Jak można to wytłumaczyć? Czy Św. Michał Archanioł jest patronem chorych albo umierających w prawosławiu? Anonim

Św. Archanioł Michał nie jest specjalnie traktowany jako patron umierających lub chorych. Podejrzewam, że informacja zawarta w metryce chrztu koncentruje się raczej na aspekcie szybkiego chrztu po urodzeniu spowodowanego chorobą dziecka. Przeglądając metryki chrztu z XIX lub początku XX wieku możemy zauważyć, że dzieci były chrzczone na drugi lub trzeci dzień po urodzeniu. Taki stan rzeczy spowodowany był wysoką umieralnością noworodków. W przypadku choroby dziecka, chrztu dokonywano tego samego dnia. W tym opisywanym przypadku, myślę, że chłopczyk był mocno chory i ochrzczono go z imieniem Michał. Natomiast zapis dokonany w metryce nie zupełnie jasno tłumaczy okoliczności, jedynie świadczy o dokonaniu sakramentu.

Kategorie: imiona, ks. Andrzej Kuźma, liturgika



Strona 3 z 15912345...102030...Ostatnia »